Zimovanie w tym roku postanowiliśmy spędzić w cieplejszych szerokościach geograficznych. Przygotowania do wyjazdu trwały jednak nieco dłuższą chwilę i przedłużyła się nasza obecność w Polsce aż do okresu „poświątecznego”. Przełom roku jednak chcieliśmy symbolicznie uczcić wskakując w ciepłe wody Morza Egejskiego gdzieś w bliżej niewiadomym jeszcze miejscu na Półwyspie Chalcydyckim.
Na początek kilka słów na temat samego tranzytu. Przejazd ten możemy określić jako ekspresowy mimo wybrania trasy długości 1500 km przez kraje UE. Pokonaliśmy ten odcinek w niecałe 48h. Czemu zatem taki błyskawiczny przejazd? Odpowiedzią jest ważność wymaganego przez Grecję na granicy negatywnego testu PCR na COV-19 jakie wykonaliśmy w Polsce. Mimo iż ich ważność wynosi 72h chcieliśmy mieć w miarę bezpieczny margines na tzw. wszelki wypadek.
Udało się. Docieramy do Grecji wieczorem 30 grudnia. Przejazd przez granicę stanowi już tylko czystą formalność czyli przedstawienie dowodu rejestracyjnego pojazdu, osobistego, testu PCR oraz formularza PLF. Znajdujemy spokojne miejsce na nocleg w okolicach Jeziora Kerkini, by nazajutrz rozpocząć nową przygodę.
Jesteśmy jednak jeszcze kawałek od morza, dlatego po śniadaniu startujemy, aby Sylwestra spędzić na jakiejś rajskiej plaży. Obieramy za cel Półwysep Chalcydycki zwany także Chalkidiki (gr. Χαλκιδική.
Półwysep Chalcydycki
Półwysep to obszar, który składa się z trzech bardzo charakterystyczny „palców”. Pierwszy z nich (licząc od zachodniej strony) to Kassandra, drugi palec to Sithonia, trzeci zaś bardziej niedostępny dla ruchu turystycznego to Athos. Region ten znany jest nie tylko pięknych plaż oznaczonych błękitną flagą ale również z gajów oliwnych oraz plantacji winorośli. Będzie więc zatem okazja do sprawdzenia wszystkich tych atrakcji na „żywym organizmie”.
Kassandra
Przejazd na miejsce odbywa się w pięknej, słonecznej pogodzie przy 21°C. Jedziemy w kierunku miasta Saloniki aby stamtąd wjechać już bezpośrednio na pierwszy półwysep Kassandra. Jest mały ruch na drodze pewnie z racji sposobiących się już do zabawy mieszkańców. Odbijamy na wybrzeże do wyznaczonej na mapie plaży Chelona (na południe od miejscowości Sane). Jadąc wąskimi, lokalnymi dróżkami nie spodziewaliśmy się, że spotka nas pierwsza przygoda. Najeżdżamy na dość dużą muldę i przecieramy podwoziem Rena asfalt. Kawałek dalej spod podwozia wydobywa się złowieszczy odgłos szurającego metalu. Stajemy, aby sprawdzić skutki tego bliskiego spotkania z nawierzchnią i zgodnie z przewidywaniami to zewnętrzna osłona tłumika... Ufff, na szczęście to nic poważnego. Droga jest całkowicie pusta i można w miarę bezpiecznie zająć się doraźną naprawą. Odginamy blachę tak, aby nie tarła o drogę i wykorzystujemy ostatnie chwile złotej godziny by dojechać bezpiecznie na miejsce.
Miejscówka na Sylwestra jest fenomenalna. Parkujemy nad samym morzem przy opuszczonym beach barze. Sylwester spędzamy w całkowitej ciszy z dala od miast i pełnym spokoju bez fajerwerków.
Nowy rok przywitał nas upałem. Zaliczamy pierwszą kąpiel w morzu! To dzień także doprowadzenia vana do stanu używalności. Czyścimy szyby i panele fotowoltaiczne na dachu. Wszystkie te elementy po tranzycie przez 4 kraje naprawdę tego wymagały. Naprawiamy również awarię tłumika i ruszamy dalej. Kolejny cel to cypel Possidi, na którym znajduje się latarnia morska. Zostajemy tu również na noc. Jest bardzo ciepło. Oswajamy się z nowymi warunkami termicznymi, do których nie przywykliśmy w tym okresie. Wygląda na to, że zima dla nas właśnie się skończyła - grube ciuchy chowamy głęboko w najgłębsze zakamarki szafy.
Odwiedzamy miasteczko Loutra słynące z podwodnych jaskiń i wyjątkowej plaży ulokowanej pomiędzy strzelistymi skałami. Znajdujemy kolejną ciekawą plażę ale nasz entuzjazm studzi rzeczywistość po zjeździe z głównej drogi. Trudny i błotnisty dojazd jak się później okaże to tutaj standard. Na większość mniejszych dróg przydałby się zdecydowanie napęd 4x4. Odpuszczamy więc mimo znalezienia alternatywnego dojazdu po konsultacji z sympatycznym mieszkańcem, który zdecydowanie odradza nam nasz plan. Ufamy mu. Wszakże wracał stamtąd koparką. Nie pozostaje nam nic innego jak udać się już na kraniec półwyspu pod kaplicę St. Nicholas (Św. Mikołaja) z 1865 r..
Miejsce ciekawe ale wyraźnie daje się poznać, że przeżyło w ostatnim czasie sztorm. Droga dojazdowa jest częściowo zabrana przez morze, a pozostała część nawierzchni przykryta jest wodorostami. Jedziemy w kolejny punkt - Port Glarokavos - już po wschodniej stronie palucha. Wjeżdżamy do niego szutrową dróżką i kierujemy się w zacieniony przez drzewa iglaste mały półwysep. To miejsce nas całkowicie zachwyca. Na jego krańcu znajdujemy idealne, nasłonecznione miejsce i…. zakopujemy się na dobre. Ratuje nas z opresji jednak Grek, który przyglądał się naszym próbom wydostania się z ruchomych piasków. Jego pickup (bardzo popularnym tutaj model starej Toyoty Hilux) wyciąga nas bez większych problemów. Emocje opadają i wieczorem już siedząc na plaży czujemy z Iwoną, że rozpoczyna się nasza grecka, wielka przygoda.
Zostajemy tu także na pierwszy dzień tygodnia, w którym zabieramy się do pracy. Elektrownia daje całkiem dobre wyniki i ładuje wszystkie akumulatory. Jest piękna plaża, świetny widok, dużo miejsca na spacer z Buranem. Nic więcej wydaje się do szczęścia nam na tą chwilę nie potrzeba.
Po fantastycznie spędzonych trzech dniach - ruszamy dalej. Określamy sobie kilka celów po drodze aby nie przegapić niczego, czego można by później żałować.
W miejscowości Pefkochori oglądamy stary rynek, kaplicę i zaliczamy pierwsze zakupy w markecie w Grecji. Robimy wstępne rozpoznanie cen i dostrzegamy pewne różnice na naszą niekorzyść. Ceny wina natomiast prezentują się za to całkiem obiecująco 🙂 Przejeżdżamy przez kilka lokalizacji po drodze. Do części z nich nie docieramy z powodu zbyt podmokłego terenu i problemów z dojazdem. Wjeżdżamy do miejscowości Nea Fokea aby wyjść na przeciw pierwszemu zabytkowi - bizantyjska wieża Św. Piotra wznosi się na wzgórzu i dominuje nad miastem.
Robimy kilka zdjęć z każdej strony, stajemy na wzniesieniu - chwila zadumy na prażącym słońcu - i znowu jesteśmy w drodze. Z końcem dnia docieramy do miasteczka Nea Poteidaia gdzie znajduje się kanał łączący otaczające Kassandrę zatoki Thermaikos i Toroneos. Robimy spacerek z Buranem po głównym bulwarze, który w sezonie tętni życiem - nie spotykamy nikogo. Miejsce jest spokojne i postanawiamy tutaj przenocować.
Sithonia
Następnego dnia eksplorujemy plaże pomiędzy półwyspem Kassandra a Sithonia. Znajdujemy dogodne dla nas miejsce ale niestety Buranowi włącza się kryzys (ból kręgosłupa) i ciężko przechodzi noc. My również nie przesypiamy jej za dobrze i spędzamy dużo czasu przy Buranie. Mamy świadomość, że trzynastoletni pies już tak może mieć. Dostaje witaminki, krztę czułości i Buran z następnym dniem powoli zaczyna wracać do zdrowia. Przesypia jednak całą następną dobę z przerwami na picie. Dostrzegając poprawę decydujemy się na kontynuację podróży we wnętrze Sithonii. Pogoda robi psikusa i załamuje się gdy wjeżdżamy na nowy półwysep. Nocleg znajdujemy w miejscowości Ormilia. Tutaj Buran w dalszym ciągu się rehabilituje i odzyskuje siły. Stajemy w miejscu gdzie mamy do dyspozycji całą plażę po jednej stronie kończąca się skałami. Trzeba przyznać, że wszystkie do tej pory odwiedzone plaże są piękne. Fakt, że prawie na każdej plaży musimy się przejść z workiem i oczyścić ją ze śmieci wyrzuconych przez fale morskie.
Niestety ilość plastikowych przedmiotów jest przerażająca. Po takiej szybkiej akcji sprzątania zdecydowanie lepiej spędza się tam czas.
Wjeżdżamy do miejscowości Nikiti. Iwona znalazła tutaj targ, na którym można zakupić produkty od lokalnych rolników. Działa tylko w piątki więc synchronizujemy go z naszym kalendarzem, tak aby go zaliczyć. Chwilę później oblewa nas pierwszy mocniejszy deszcz. Kolejny punkt na trasie to Czerwone Skały w miejscowości Metamorfossis. Bardzo ciekawy punkt, który warto tutaj zobaczyć.
Przygoda dnia za to przydarza się nam przy plaży Spathies gdzie zatrzymujemy się na symboliczne Buranowe siku, a przy okazji popodziwiać malowniczą zatoczkę. Tutaj poznajemy sympatycznego Greka z dwoma pieskami. Rozmawiamy z nim chwilę a rozmowa kończy się wymianą krajowych trunków. Otrzymaliśmy od niego grecki alkohol z winogron, a my odwdzięczyliśmy się naszą handmade’ową cytrynówką. Takie souveniry na pokładzie to zawsze dobry materiał barterowy. Tego nauczyliśmy się już podczas naszych wcześniejszych wypraw po Skandynawii. Kolejny raz przekonujemy się, że fajnie jest być otwartym na nowe znajomości.
Dzień kończymy zjeżdżając całkiem konkretny kawałek półwyspu, lądując dopiero na plaży Azapiko w pobliżu Galini Neou Marmara. Zachód słońca przypieczętowujemy pysznym spaghetti i lokalnym winem. Schodzi z nas trochę stresu jakiego najedliśmy się przez Burana ale czujemy ogólnie, że wszystko wraca na dobre tory.
Na plaży Azapiko spędzamy trzy pełne dni chroniąc się przed silnym wiatrem jaki napiera na półwysep od strony wschodniej. Plaża, ta staje się naszą ostoją. Odczuwamy brak energii elektrycznej co skutkuje dłuższymi przerwami technologicznymi w pracy. Okolica z dnia na dzień zalewana jest przez schodzącą ze wzniesień wodę, a lokalne drogi zlewają się w jedną wielką kałużę. W jednej kwestii jednak pomógł nam uderzający falami o naszą karoserię deszcz. Z pomocą miotły (do odśnieżania) umyliśmy dokładnie samochód i definitywnie ściągnęliśmy z niego grubą warstwę międzynarodowego brudu.
Mamy też powody do zadowolenia ponieważ w tym burzliwym i wietrznym momencie Buranowi wskoczył kolejny, trzynasty roczek życia.
Chcąc podładować akumulatory podejmujemy próbę przejazdu wzdłuż wybrzeża w kierunku południowym, która kończy się fiaskiem z powodu uszkodzonej nawierzchni przez rwące potoki. Wracamy do bazy. Ciężkie chmury po trzech dniach ciągłych opadów w końcu ustępują i wracamy do planu objazdu półwyspu. Wjeżdżając na główną drogę widzimy, że wiatr i deszcz dokonał wielu zniszczeń w drzewostanie ale również spowodował osunięcia głazów ze skarp na jezdnię. To daje nam do zrozumienia, że nie dostaniemy się w wiele potencjalnie ciekawych miejsc, do których prowadzą polne ścieżki.
Docieramy do miejscowości Toroni, w której na dzień dobry wita nas przecudowny lokalny pies. Trzyma się nas blisko podczas spaceru z Buranem w kierunku ruin bizantyjskiej twierdzy. Doświadczając kolejnego już na naszej drodze spotkania z bezpańskimi psami zaczyna nachodzić nas myśl o zaproszeniu takiej jednej samotnej psiej mordki do naszego podróżniczego życia…
Po kilku godzinach spędzonych w tym miasteczku, nakarmieniu i poświęceniu chwili przyjaznej psinie opuszczamy miasto. Patrzymy jednak razem w lusterko za pozostawionym tam psiakiem. Ogarnia nas dziwny smutek. Jedziemy przytłoczeni myślami i docieramy do najdalej wysuniętego na południe odcinka głównej drogi Sithonii. Nie decydujemy się jednak na atrakcję jakim jest sam przylądek. Drogi dojazdowe po obfitych deszczach uniemożliwiają dotarcie do miejsca, które mogłyby stanowić bazę do wyjścia. Pozostawiamy to sobie na bardziej dogodne warunki „next time”. Droga zaczyna piąć się w górę. Zaliczamy ciekawie zlokalizowany punkt widokowy Mamba Beach, z którego widoczne są porozrywane przez wodę brzegi tego półwyspu.
Odwiedzamy miejscowość Kalamitsi z przepiękną plażą, następnie docieramy do Kriaritsi gdzie rozpościera się cudny widok na Górę Athos.
Tutaj też zatrzymujemy się na noc. W Sarti następnego dnia robimy szybkie zakupy. Kawałek dalej znajdujemy fantastyczne miejsce w obrębie Parku Dragoudeliou - Karra przy plaży Kavourotrypes.
Znajdują się tam wyjątkowe skały oraz wznosząca się nad nimi mała kapliczka, która dopełnia uroku tego miejsca.
Przez noc jednak spada temperatura poniżej zera i przykrywa Rena warstwą szronu. Odmrażamy się jednak szybko na wschodzącym słońcu i decydujemy się na wyjazd.
Kręta droga pomiędzy przemoczonymi skarpami powoli wyprowadza nas na północ. Zacienione jej fragmenty ze spływającą wodą po nawierzchni okazują się zamrożoną niespodzianką, na którą musimy uważać. Zatrzymujemy się od czasu do czasu przy punktach widokowych, pomniku upamiętniającym 3 ofiary śmiertelne katastrofy wojskowych myśliwców z 1 lutego 1995 roku do jakiej doszło nas górą Itamos. Zaglądamy także do lokalnego portu w Ormos Panagias. Jest piątek więc… w Nikiti jest dzisiaj targ. Docieramy do niego - jest i działa!
Na targu jest zdecydowanie taniej niż w przypadku znanych nam już marketów. Obławiamy się w torby pełne warzyw, owoców, oliwek, bałkańskich słodyczy m.in. słynną baklavę i wino. Po udanych zakupach jedziemy na miejscówkę w Trani Ammouda pod ruinami wieży z myślą o pozostaniu tutaj nieco dłużej. Nachodzą nas jednak wciąż podczas tego przejazdu wschodnim wybrzeżem bardzo dziwne i niespotykane do tej pory myśli. Co dzieje się z suczką, którą zostawiliśmy w Toroni? Czy dobrze zrobiliśmy pozostawiając ją tam… Decydujemy się na powrót do miejsca naszego pierwszego spotkania, aby zobaczyć się ponownie i ją przygarnąć. Wracamy. Mamy okazję przejechać jeszcze raz zachodnim wybrzeżem Sithonii mijając gigantyczne zbocza winogronowych plantacji. Tym razem jednak widzimy więcej ponieważ towarzyszy nam słoneczna aura. Nie odnajdujemy suni. Mimo pozostania tam na noc, a następnego dnia przeszukując okolicę i pytając miejscowych - odpuszczamy. Będąc w Toroni ponownie korzystamy z sytuacji i zaliczamy mikrowycieczkę po okolicznych wzgórzach i wybrzeżu. Odnajdujemy stare osady i relikty budownictwa. Duże wrażenie robią fantastyczne nabrzeżne skały i porastające je drzewa oliwne.
Saloniki przelotem
Opuszczamy Sithonię i kierujemy się w stronę miasta Saloniki. Z racji tego, że trzeci paluch Athos jest niedostępnym turystycznie miejscem i wymaga specjalnych zezwoleń do jego eksploracji za sprawą licznych klasztorów jakie powstały na jego terenie. Wstęp na półwysep mają tylko mężczyźni ze specjalnym zezwoleniem.
Zatrzymujemy się w Epanomi gdzie spędzamy noc ale tym razem pierwszą niezbyt spokojną. Pewnie to kwestia zbliżenia się do bardziej zurbanizowanego obszaru. Szybko z rana się stamtąd ewakuujemy. Tankujemy paliwem vana i podejmujemy decyzję o przejechaniu przez Saloniki w sposób iście „turystyczny” bez wychodzenia z samochodu. Opracowujemy trasę z punktami pośrednimi i niczym czerwony piętrobus w Londynie wjeżdżamy do miasta. Zza szyby podziwiamy tą bardziej współczesną architekturę jak również stare miejskie mury, Białą Wieżę i nabrzeżne bulwary.
Szokująca jest dla nas ilość ludzi przechadzających się po ulicach tego jednego z większych miast w Grecji. Ostatnie dwa tygodnie spędzone w zaciszu Kassandry i Sithonii zupełnie nas odzwyczaiły od takich tłumów.