Lyngvig Fyr - pośród wydm.

Kierunek Skandynawia – Dania

Jest piękny poranek, 9 kwietnia. Nasze mobilne 7m2 zostało zapakowane, zatankowane paliwem, napojone świeżą wodą, akumulatory naładowane i przede wszystkim po sufit wypełnione pozytywną energią. Nadszedł wreszcie ten dzień, do którego przygotowywaliśmy się od kilku lat. Wciąż nie mogąc w to uwierzyć uruchamiamy silnik, zerujemy licznik komputera pokładowego i w ten sposób rozpoczynamy naszą półroczną wyprawę po Skandynawii.

Inspiracja Skandynawią.

Skąd w ogóle ten pomysł na Skandynawię?

Przecież Skandynawia jest zimna, wilgotna i w ogóle to ten kierunek północny trąci chłodem na odległość nawet latem. Nic bardziej mylnego!

W czasie naszej podróży trafiliśmy na temperatury sięgające 30°C i mieliśmy okazję zażyć kąpieli nie tylko w morzu ale również w kilku jeziorach mijanych po drodze. Przeżyliśmy także kilka dni z rzędu poziomych deszczy, silnych wiatrów ale też nie narzekaliśmy na prażące słońce. W naszych głowach to właśnie Skandynawia dokonała przeprogramowania w postrzeganiu świata. Dla nas Skandynawia to wszystko co jest związane estetyką, bezpieczeństwem, wolnością, zdrowymi aktywnościami, beztroskim wypoczynkiem i najważniejsze - bliskim kontaktem z naturą. Te wszystkie cechy powodują, że obcowanie i poznawanie krajów skandynawskich z bliska, bez pośpiechu, dostarcza niezapomnianych chwil i tych małych szczęść, które zapamiętuje się na całe życie. Wszystko to razem wzięte stanowi klucz do cudownej przygody. Tak więc w naszym przypadku wybór Skandynawii jako pierwszej trasy vanlifowej miał być symboliczny...
... i tak się też stało.

Trasa przejazdu.

Wiemy, że nasza droga prowadzi na północ ale pierwszy raz nie mamy zaplanowanego przejazdu w taki sposób jak zawsze mieliśmy to okazję przygotowywać z dokładnością do jednego dnia. Tym właśnie zawsze cechował się urlop - planem. Był policzalny i wymagał odpowiedniego przygotowania. W tym przypadku jedyną wytyczną było to aby pierwsze śniegi nie zastały nas za kołem podbiegunowym i nie odcięły drogi powrotnej na południe. Wszystko klarowało się z każdym kilometrem drogi. Większość miejsc jakie tym razem zobaczyliśmy wynikały ze spontanicznie podejmowanych decyzji, wyboru ich na podstawie zdjęcia satelitarnego w Google Maps lub sugestiami innych podróżników lub miejscowych, których spotkaliśmy na swojej drodze. Ten sposób przemieszczania się i odkrywania nowych miejsc zaczął wypełniać naszą linię czasu.

Startujemy

Przed wyjazdem z Polski zahaczamy jeszcze o Poznań i spotykamy się jeszcze z rodzinką. Następnego dnia rozpędzamy się na autostradzie A2 i przecinamy granicę Niemiec. Niemcy traktujemy tranzytowo i zatrzymujemy się tylko na jedną noc. W miejscowości Güster znajdujemy mały kemping nad jeziorem i spędzamy tam pierwszy dzień poza granicą kraju. Z rana następnego dnia osiągamy granicę Danii, w której rozpoczynamy naszą półtora miesięczną przejażdżkę.

Güster - pierwszy nocleg w trasie
Güster - pierwszy nocleg w trasie

Dania - szlakiem latarni morskich

Pierwszy kraj docelowy to nasza ukochana Dania. Wjeżdżamy do niej pierwszy raz niestandardowo. Nie od strony głównej autostrady 7/E45 lecz wyjątkowo od niemieckiego miasta Suderlügum i kierujemy się do miejscowości Tønder już po duńskiej stronie. Południowa Jutlandia wita nas pięknym słońcem, które będzie nam tego dnia towarzyszyło do samego końca, Tønder to piękna mała miejscowość, która dla nas stanowiła dodatkowo strategiczny cel na mapie. To właśnie tutaj czekała na nas karta z mobilnym internetem, bez którego egzystencja związana z pracą zdalną byłaby niemożliwa (OK, OK rozrywka też ważna sprawa 🙂 ) Z tego miejsca dzieli nas już zaledwie niecałe pół godziny jazdy by spotkać się z Morzem Północnym. Zatrzymujemy się na parkingu niedaleko miasteczka Hjerpsted przy samej plaży i delektujemy się pierwszym kontaktem z morzem, zjawiskiem pływów morskich i zachodem słońca z towarzyszącym mu silnym wiatrem. Z plaży roztacza się widok na niemiecką wyspę Sylt oraz duńską wyspę Rømø. 

Hjerpsted - parking przy plaży
Hjerpsted - parking przy plaży

Skoro wiatr daje się we znaki to nie ma innej opcji jak nie udać się na wspomnianą wyspę Rømø, która stanowi atrakcję za sprawą otwartych plaż dla ruchu samochodowego (duńska nazwa: autostrand) ale również jest idealnym spotem dla windsurferów i kitesurferów. Wjazd na plażę jest darmowy i jest przedłużeniem głównej drogi w Lakolk. Na plaży panuje w pogodne, weekendowe dni całkiem spory ruch odbywający się po twardych piaskowych “szosach”. Ze znalezieniem miejsca postojowego nie ma problemu, ponieważ piaszczysta plaża w Rømø jest największą plażą w północnej Europie. Tutaj należy jednak mimo wszystko uważać aby nie wkopać się w nawiewany, kopny piach. W ten sposób bardzo łatwo można pozbyć się kilkuset duńskich koron wzywając odpowiednie wsparcie. Zjawisko to jest tak notoryczne, że w pewnej chwili przestaje się je zauważać a co gorsze nawet współczuć. Miejsce to jest naprawdę wyjątkowe i polecamy je wszystkim odwiedzającym Jutlandię Południową. Niestety niemożliwy jest nocleg na plaży ze względu na panujące tam niebezpieczeństwa związane z zalewaniem plaży w czasie silniejszych wiatrów i tym samym możliwości zniszczenia samochodu. Mimo tych przestróg Rømø stanowi cudowny punkt, do którego zawsze wracamy. Tym razem spędzamy kilka dni w tych okolicach, wygrzewając się na plaży, spacerując po wysokich wydmach z Buranem i korzystając z silnych wiatrów wypuszczamy od czasu do czasu w powietrze nasz akrobatyczny latawiec. Jednym słowem - chillout. 

Wyspa Rømø - chillout na plaży
Wyspa Rømø - chillout na plaży

Szczerze mówiąc Rømø to temat na osobny wpis, ponieważ wiele można by napisać na temat tej wyspy, która ma ciekawą historię, stanowi oazę dla migrującego ptactwa, posiada od północy owianą tajemnicą i niedostępną część wojskową, a od strony południowej stanowi bramę z przeprawą promową na wyspę Sylt w Niemczech. To właśnie tutaj na wyspie odbywa się Festiwal Latawca, na którego można trafić we wrześniu każdego roku. W miejscowości Lakolk znajduje się również duży kemping, który mieliśmy okazję wypróbować podczas poprzedniej wyprawy Tour de Scandinavia jeszcze z namiotem. Zapamiętaliśmy go jeszcze za sprawą pięknego wybiegu dla psów zlokalizowanego w pasie pomiędzy wydmami a kempingiem. Każdy właściciel psa widząc tak przemyślane miejsce stworzone z myślą o naszych "czworołapnych" przyjacielach - przebija wirtualną “piątkę” z zarządcą obiektu.

Esbjerg - to nasz kolejny punkt postoju. Tutaj odwiedzamy monumentalną rzeźbę 4 “człowieków” wpatrujących się w horyzont Morza Północnego (duńska nazwa: Mennesket ved Havet). Na ich fundamencie przysiadamy na chwilę, wygrzewamy twarze w przebijającym się przez chmury słońcu i decydujemy, że czas ruszyć dalej.

Tom & Buran i 4 panów
Tom & Buran i 4 panów

Szukamy nowych doznań dla naszych oczu w okolicach latarni morskiej w miejscowości Blåvand.

Całe zachodnie wybrzeże Jutlandii to jeden wielki skansen fortyfikacji z czasów #WW2, które tworzą niemiecką linię obrony zwaną “Ścianą Atlantycką”.

Od tego miejsca przynajmniej z naszego doświadczenia rozpoczyna się stały kontakt z niezliczoną ilością niemieckich obiektów militarnych wkomponowanych w nadmorski krajobraz duńskiego wybrzeża aż po sam cypel w Grenen. To nie lada gratka dla miłośników tego okresu historii. Po drodze tym razem odwiedzamy niemiecki bunkier w Tirpitz. Obok, którego znajduje się Tirpitz Museum - muzeum wkomponowane jest w kształt terenu, który posiada w swoim podziemnym wnętrzu ekspozycję m.in. związaną z Atlantic Wall. Będąc tutaj, warto odwiedzić również kolejne po drodze miejsce jakim jest latarnia morska Blåvandshuk Fyr. U jej stóp znajduje się cudna plaża, na której można znaleźć instalacje artystyczne, a dla mniej zainteresowanych tą formą rozrywki zachęcający będzie długi spacer wzdłuż niekończących się wydm, mijając od czasu do czasu nadszarpnięte przez ząb czasu bunkry.

Tirpitz - niedokończony niemiecki bunkier.
Tirpitz - niedokończony niemiecki bunkier.

W tych okolicach łapie nas w swoje objęcia okres świąt wielkanocnych (21 kwietnia), które spędzamy pierwszy raz w życiu delektując się szumem morza i zajadając jajka z ćwikłą przywiezioną jeszcze z PL.

Kolejne dni to piękne spoty z pełnym zasięgiem sieci do pracy i przede wszystkim super widokiem. Wszystkie zlokalizowane w pasie wydm m.in. Vejers, Henne Kirkeby, Norre Nebel, aż do miejscowości Hvide Sande. Miasteczko zlokalizowane jest na samym środku mierzei i stanowi bramę do Ringkøbing Fjord. Posiada duży port rybacki oraz wiele obiektów przemysłowych związanych z przetwórstwem rybnym. W centrum warto się zatrzymać i zaliczyć krótki spacer po zaporze, z której przy odrobinie szczęścia uda się dostrzec foki (nam się akurat trafiła trupa dzikich fok). Grzechem byłoby nie wspomnieć o lokalnym browarze Hvide Sande Bryghus, przy którym można uzupełnić braki złotego napoju o kilka nowych wyjątkowych smaków 😉 Jeśli dociera się tutaj w późniejszych godzinach i chce się wypróbować lokalnych specjałów można skorzystać z płatnego parkingu dla kamperów przy elektrowni wiatrowej lub z kilku campingów, z których szczególnie jeden z nich skradł nasze serca. Lyngvig Camping zlokalizowany jest na północ od centrum tej miejscowości. Czemu akurat ten camping a nie inny? Bardzo duży obszar, nieregularny, naturalnie wyprofilowany teren, bliskość morza i przede wszystkim rozbrajający widok na latarnię morską, która nocą zatacza świetlne kręgi. To coś tak magicznego, że obraz ten utrwalany w nas przez lata wraca do nas w różnych sytuacjach. Dlatego za każdym razem gdy odwiedzamy Danię, po prostu wiemy, że to miejsce nas tutaj znowu przyciągnie.

Lyngvig Camping w miejscowości Hvide Sande.
Lyngvig Camping w miejscowości Hvide Sande.

Tym razem trafiamy tu w czasie silnego zachodniego wiatru, który z trudem umożliwił nam a szczególnie Buranowi przebicie się przez owiewane silnym strumieniem piasku wydmy i dostanie się na otwartą plażę. Przy okazji dowiadujemy się, że nad północną Europę przedostał się pył saharyjski i będziemy tego samego dnia podziwiać księżyc w różowym zabarwieniu (przypadek? nie sądzę...). 

Naszym zdaniem Lyngvig Fyr to najpiękniejsza czynna latarnia morska duńskiego wybrzeża. 

Podążamy więc dalej szlakiem latarni morskich, prowadzeni drogą 181. Docieramy do miasteczka Thorsminde. W porcie znajdujemy ciekawy spot, w którym spędzamy cały dzień i noc otoczeni uwielbianym przez nas soundtrackiem wiatrem uderzających want o maszty jednostek stacjonujących w porcie (też tak macie czy to tylko tak… u nas 🙂

Thorsminde - spot w porcie
Thorsminde - spot w porcie

Kolejny dzień przynosi nam spotkanie z latarnią morską w Bovbjerg. Latarnia zlokalizowana jest na klifie (duńska nazwa: Bovbjerg Klint), z którego roztacza się piękny widok na okolicę i morze. Również i tutaj znajduje się ciekawy bunkier, z którym bardziej zainteresowani tematem mogą się bliżej poznać natomiast ten punkt to również idealne miejsce na miły spacer z psem ścieżką wyeksponowaną wzdłuż klifu. Kierując się na południe, dojść można pod ascetyczny kościół Trans Sogn Kirke i z powrotem na parking. 

Okolica wokół latarni to zielone łąki i pastwiska, na których można spotkać różne zwierzęta. Jednak obiektyw naszego aparatu sam zawiesza się na cwałujących koniach z majestatycznie powiewającymi na wietrze grzywami. Dzisiejsze zachmurzenie i ta radość emanująca od bawiących się zwierząt dostarczyła naszym oczom świetnej rozrywki ale też wypoczynku po dniu ciężkiej pracy.

Bovbjerg Fyr i zaloty dzikich mustangów.
Bovbjerg Fyr i zaloty dzikich mustangów.

Thyboron - miasto, w którym kończy się droga 181. Albo zaczyna na nowo. Objeżdżamy miasteczko i zatrzymujemy się przy jednym z wielu cmentarzysk bunkrów na plaży. Cykamy kilka zdjęć z tego nowego miejsca i zastanawiamy się nad dalszym przebiegiem trasy mając na myśli standard lądowy. Trafiamy jednak spontanicznie do portu, do którego podpływa właśnie prom. Wjeżdżamy na niego i tym samym skracamy sobie przejazd i czas. Przy okazji przeprawa promowa dostarcza nam nowych wrażeń w tym dniu i przenosi nas w nieeksplorowaną do tej pory strefę na naszej mapie Danii. Wszystko wskazuje na to, że droga 181 jest dalej naszym przewodnikiem. Trafiamy do Parku Narodowego Thy, którego portal otwiera miejscowość Agger. Tutaj znajdujemy spot i w objęciach natury czekamy do następnego dnia. Nazajutrz przemieszczamy się offroadowym szlakiem wzdłuż linii wybrzeża do kolejnej latarni Lodbjerg Fyr. Być tak blisko i nie odwiedzić - wielka szkoda. Poza tym kolekcja latarni na naszej karcie SD z każdym dniem rośnie.

Zaszyci w Parku Narodowym Thy.
Zaszyci w Parku Narodowym Thy.

Snedsted to urokliwa mała wioska rybacka, którą warto zobaczyć będąc w tej okolicy. Białe parterowe domki ułożone wzdłuż ulicy tworzą świetne kadry. Na plaży znajdują się kutry rybackie. Jak się trafi tutaj w porze połowów można nie tylko podziwiać pracę rybaków ale również zaopatrzyć się w dobrą bazę do obiadu lub kolacji.

Wioska rybacka Snedsted.
Wioska rybacka Snedsted.

Kolejne dni to przejazd w okolice Hanstholm. Wcześniej mijamy m.in. Vorupør oraz Klitmøller. Oczywiście odwiedzamy z rozpędu latarnię Hanstholm Fyr. Warto również będąc tutaj podjechać do Vigso i zobaczyć rozsypane po plaży bunkry targane przez morskie fale. Spacer po plaży z psem pomiędzy tymi obiektami dostarcza niezapomnianych wrażeń. Na ścianach bunkrów znajduje się też wiele ciekawych prac. Chodząc pomiędzy nimi można poczuć się jak w galerii. 

Właśnie pomiędzy tymi bunkrami oraz na terenie obecnego Bunkermuseum Hanstholm w centrum miasta - kręcone były sceny do duńskiego filmu “Gang Olsena jedzie do Jutlandii” (duńska nazwa: Olsen-Banden i Jylland). Nam w każdym razie bardzo fajnie było chodzić po plaży, po której przechadzali się bohaterowie Egon, Benny i Klejd 😀

Viggo i zatopione bunkry.
Viggo i zatopione bunkry.

Spędzamy w tej okolicy noc i zmieniamy kierunek. Wieczorami w naszym VANnie pojawiają się przeważnie w trakcie kolacji różne dziwne pomysły. Ten jednak należał do tych o charakterze bardzo odkrywczych. Robimy mały “urlop” od morza. Wjeżdżamy w głąb lądu i poznajemy zupełnie nową przestrzeń. Odwiedzamy kolejno ciekawe spoty w Isbjerg - Nationalpark Thy, Thisted. W Vilsund wjeżdżamy mostem na wyspę Mors i wdrapujemy się całą naszą trójką na klif Hanklit, z którego obserwujemy całą okolicę. Trafiamy jednak na silny wiatr. Mimo wszystko udaje nam się bezpiecznie wrócić do smaganego przez wiatr VANa, który pomaga nam się schować przed wiatrem w głębi wyspy. Odwiedzamy port w Glyngore tym samym żegnamy się z wyspą Mors i osiągając miejscowość Skive znowu zaczynamy się piąć ku północy mijając po drodze Sundstrup, portowe miasteczko Rønbjerg ze świetnym spotem noclegowym, Løgstør, tajemnicze kręgi w Aggersborg - wracamy do linii brzegowej. Kilkudniowe rozstanie z morzem wzbudziło w nas dużą tęsknotę. Warto było jednak zapoznać się z nowym regionem i poznać kolejną cząstkę tego pięknego kraju.

Rønbjerg ze świetnym spotem noclegowym.
Rønbjerg ze świetnym spotem noclegowym.
Kanał portowy w miejscowości Løgstør. Budynek to Muzeum Limfjord.
Kanał portowy w miejscowości Løgstør. Budynek to Muzeum Limfjord.

Løkken - to dobre miejsce na spędzenie całego dnia i nocy, długie spacery po plaży i mieście ale przede wszystkim plener, w który warto wziąć ze sobą aparat. Na brzegu tej miejscowości znajduje się jedno z większych skupisk fortyfikacyjnych. Gigantyczne kolosy z betonu poprzekręcane nieraz o 180° robią piorunujące wrażenie. Pojedynek sił natury vs pomysłowość człowieka wskazują jednoznacznie tylko jednego zwycięzcę… Sprawnemu oku fotografa nie umknie również bardzo charakterystyczny dom na wydmach. Najwidoczniej jest coś w tym miejscu ponieważ sceneria urzeka nawet twórców filmowych. “Czas tajemnic” (prod. Netflix) to film, którego akcja toczy się właśnie w tych wyjątkowych okolicznościach.

Løkken - plaża dla samochodów i dom na wydmie.
Løkken - plaża dla samochodów i dom na wydmie.

Niecałe 30 min. drogi od Løkken znajduje się niedziałająca latarnia morska Rubjerg Knude. Znajduje się ona na piaszczystej wydmie i góruje nad całą okolicą. Nasz pierwszy kontakt z nią był jak przeniesienie się na plan filmowy jakiegoś katastroficznego filmu. Jej usytuowanie na wzgórzu i otaczający ją z każdej strony piach zrobi wrażenie na każdym. Od niedawna obiekt przeszedł renowację i oddany został do użytku turystom. W środku znajduje się klatka schodowa, którą można wejść na taras widokowy i podziwiać teren ze znacznie wyższej wysokości. Z pewnością obiekt warto dodać na listę “Must see”.

Rubjerg Knude - latarnia morska niestety już offline..
Rubjerg Knude - latarnia morska niestety już offline..

Kultowym wręcz miejscem jest Mårup Kirke, z którego prowadzi piękny szlak do wspomnianej wyżej latarni Rubjerg Knude. Mieliśmy okazję kilka razy przejść się tą ścieżką z Buranem do samej latarni i z powrotem w ramach zresetowania się od czynności dnia codziennego i z całą pewnością ta forma relaksu działa. To miejsce ma nie tylko bogatą historię ale jest niestety miejscem, które nie przetrwa próby czasu. Klif znajdujący się w tym miejscu wraz z parkingiem regularnie narażony jest na silny wiatr oraz działanie fal morskich. Znajdujący się tam stary cmentarz również obsypuje się do morza. Wielka szkoda, ale wszystko wskazuje na to, że miejsce to wkrótce zniknie z mapy. Na terenie cmentarza znajduje się duża kotwica z angielskiej fregaty “The Crescent”. Statku, który osiadł kilkaset metrów od tego miejsca na mieliźnie i stanowi pamiątką po tragicznych wydarzeniach z 6 grudnia 1808 roku podczas, których zginęło ponad 200 marynarzy tej jednostki. Stojąc na brzegu tego klifu, poprzez analogię porównaliśmy to miejsce do polskiego Trzęsacza. Tu również stał kościół lecz został rozebrany (z dużym wyprzedzeniem) aby uniknąć zagrożenia katastrofą.

Widok z Mårup Kirke w kierunku Rubjerg Knude.
Widok z Mårup Kirke w kierunku Rubjerg Knude.

Hirsthals - to bardzo ważny punkt na mapie tranzytowej Europy. To właśnie stąd kursują promy do Norwegii oraz Islandii. Zostając w Hirsthals na noc, oczywiście w sąsiedztwie latarni morskiej Hirtshals fyr, na tym etapie nie sądziliśmy, że odegra wkrótce bardzo ważną rolę również w naszym przypadku. Ale wrócimy tutaj jeszcze za chwilę.

Poruszamy się dalej wzdłuż zachodniego wybrzeża i docieramy na jej północny wierzchołek. Po drodze odwiedzamy jeszcze ruchome wydmy Råbjerg Mile. Zaliczamy tam świetny spacer z Buranem i gubimy się gdzieś pomiędzy 4 a 8 piaskowym wzgórzem 🙂 Udało się jednak przed zmrokiem dotrzeć do VANa i zamknąć ten pozytywny dzień. 

Råbjerg Mile - ruchoma wydma w pobliżu Skagen.
Råbjerg Mile - ruchoma wydma w pobliżu Skagen.

Docieramy do Skagen i zatrzymujemy się na kilka dni w najdalej wysuniętym punkcie - Grenen. To właśnie tutaj łączą się cieśniny Skagerrak i Kattegat z masami wód Morza Północnego i Bałtyku. Jesteśmy jeszcze przed głównym sezonem i parkomaty na tym parkingu nie funkcjonują. Korzystamy z dóbr jakie oferuje nam ten obszar zarówno pod względem atrakcji a także idealnych warunków do pracy. Zwiedzamy kolejne fortyfikacje, zaliczamy ostatnią na trasie latarnię morską w Grenen, odwiedzamy Skagen i stare Skagen (duńska nazwa: Gammle Skagen), testujemy lokalne przysmaki w portowych tawernach, spacerujemy po plażach i udaje nam się namierzyć lokalną atrakcję czyli kościół na wydmie (duńska nazwa: Den Tilsandede Kirke).

Grenen - najdalej wysunięty punkt na północ Danii.
Grenen - najdalej wysunięty punkt na północ Danii.

Półtora miesiąca mija nam w Danii błyskawicznie pracując w tygodniu w połączeniu z odkrywaniem kolejnych nowych miejsc na mapie. Druga połowa maja przyniosła nam zmiany. Po dyskusjach wieczornych i analizach trasy - zdecydowaliśmy się na kolejny etap podróży i organizujemy prom do Norwegii. Zjeżdżamy więc z dnia na dzień z Grenen do portu w Hirtshals, z którego na pokładzie ultra szybkiego katamaranu Fjord Cat i w niecałe dwie i pół godziny później mamy przekroczyć 58’ równoleżnik w Kristiansand. 

Reasumując…

Dania to cudowny pod wieloma względami kraj. Infrastruktura dla kamperów umożliwia spokojne przemieszczanie się nawet tymi mniejszymi drogami. Każdy camping posiada strefę serwisowania oczywiście odpłatną. Mimo wielu zakazów postoju (kempingowania) można znaleźć parkingi oraz spoty nawet w miastach, w których bez problemu można zostać na noc. Bardzo estetycznie przedstawia się zarówno wieś, miasteczka i duże miasta. Ludzie są otwarci i bardzo chętnie nawiązują kontakt. Pies również może liczyć na wiele profitów. Nie spotkaliśmy się z żadnym miejscem, do którego pies nie miałby wstępu (w tym do Parków Narodowych), a w mieście w wielu miejscach pies może liczyć na pełną michę wody. Wszelkie miejsca, w których spaliśmy lub spędzaliśmy większość dnia zaliczyliśmy do grupy miejsc bezpiecznych. Zasięg sieci komórkowej na terenie Danii można określić jako doskonały. W czasie całego pobytu nie zlokalizowaliśmy ani jednego miejsca bez pokrycia. Dania stanowi zatem bardzo dobre miejsce do pracy zdalnej połączonej ze zwiedzaniem, odkrywaniem i wypoczynkiem.

Już wkrótce dodamy kolejny 2 etap naszej wyprawy, tym razem po Norwegii.
Bądź na bieżąco - obserwuj nas na FacebookInstagram.

Udostępnij:
Tagi: , , , , , ,
Poprzedni wpis Nastepny wpis
Nazywamy się Iwona i Tomek Kuchno. Jesteśmy cyfrowymi nomadami. Podróżujemy z naszym labradorem Buranem. Oboje związani jesteśmy z branżą IT, a dokładniej z jej estetyczną warstwą wizerunkową. Ciągła potrzeba inspiracji i doświadczania nieznanych do tej pory przestrzeni spowodowała, że nasze wspólne wyprawy stały się naszą życiową pasją. Od 2019 roku rozpoczęliśmy nasz vanlife. Pokonujemy tysiące kilometrów naszym vanem, aby odnaleźć ciszę, wsłuchać się w szum morza, a czasem jak dopisze szczęście zachwycić się pięknem zorzy polarnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *